Teatr okrucieństwa – przekład

Krótka historia ze Świata Dysku Autorstwa Terrego Pratchetta

Prawa autorskie Terry Prachett 1993

Przełożył Krzysztof Mróz „Czarnobrody” na potrzeby Klubu Miłośników Fantastyki Fantasmagoria, korekta: Wojciech „Pijanista”

Terry Pratchett – Teatr Okrucieństwa, audiobook.

Był piękny letni poranek. Z gatunku tych, w których człowiek cieszy się życiem. Prawdopodobnie Człowiek leżący na ziemi też byłby się nim cieszył, gdyby nie to, że był bardzo martwy. Trudno być bardziej martwym bez specjalnego treningu.

– No więc – powiedział sierżant Colon ze straży Miejskiej Ankh-Morpork, zerkając do notesu. – jak dotąd ustaliliśmy, powodem śmierci było:

a): pobicie przynajmniej jednym tępym narzędziem

b): uduszenie pętem kiełbas

c): atak co najmniej dwóch dzikich zwierząt z dużymi, ostrymi zębami. – Co teraz zrobimy Nobby?

– Aresztujemy podejrzanego, sierżancie. – odparł kapral Nobbs, salutując z rozmachem.

– Podejrzanego Nobby?

– Jego – powiedział Nobby, szturchając denata butem. – Uważam bycie martwym w przestrzeni publicznej za wysoce podejrzane… Ponadto, on jest nietrzeźwy. Moglibyśmy go zwinąć za bycie martwym i niechlujnym.

Colon podrapał się po głowie. Aresztowanie zwłok było pomysłem niepozbawionym zalet, ale…

– Podejrzewam – powiedział przeciągle – że kapitan Vimes będzie chciał tę sprawę rozwiązać. Zrobisz lepiej, jeśli przeniesiesz te zwłoki na posterunek Straży, Nobby.

-A potem będziemy mogli zjeść kiełbaski, sierżancie?” – spytał Nobbs

Życie starszego stopniem stróża prawa w Ankh Morpork, największym mieście Świata Dysku, nie był sielanką. Kapitan Vimes w posępniejszych momentach rozmyślał czasami o innych światach, na których nie było magów (którzy zatruwali ludziom życie, tworząc liczne zamknięte pokoje) lub zombich (którzy w sprawach o morderstwo, co bardzo dziwne, bywali ofiarami, ale przede wszystkim głównymi świadkami) i gdzie psy podczas swojego nocnego życia nie robiły nic dziwnego i nie ucinały sobie pogawędek z ludźmi. Kapitan Vimes wierzył w logikę w taki sam sposób, jak człowiek na pustyni wierzy w lód. Innymi słowy, było to coś, czego naprawdę bardzo potrzebował, ale nie pasowało do świata.

„Chociaż raz” – pomyślał – „ chociaż raz chciałbym coś po prostu rozwiązać.” Popatrzył na siną twarz nieboszczyka leżącego na blacie stołu i poczuł dreszczyk emocji. Były na niej ślady. Jak dotąd nie zetknął się z prawdziwymi śladami.

– To nie mógł być złodziej, kapitanie – stwierdził sierżant Colon. – miał portfel wypchany pieniędzmi. Było w nim 11 dolarów.

– Nie nazwałbym go wypchanym… – odparł Vimes.

– Ta kwota była w pensach i pół-pensach, sir. Jestem zdumiony, że jego nogawki wytrzymały to obciążenie i dodam, że błyskotliwie dokonałem odkrycia, że denat pracował w showbiznesie, sir, bo miał w kieszeni, sir. kartę:

„Chas Slumber

Artysta Estradowy

Przedstawienia dla Dzieci”

– Rozumiem, że nikt nic nie widział? – spytał Vimes.

– No cóż, sir – wyjaśnił sierżant Colon. – Powiedziałem młodszemu kapralowi Merchewie, żeby znalazł świadków.

– Wysłaliście Marchewę”, żeby osobiście poprowadził śledztwo w sprawie morderstwa?” – zapytał Vimes.

Sierżant podrapał się po głowie.

– Marchewa wtedy spytał mnie, czy nie znam nikogo starego i poważnie schorowanego.”

W magicznym Świecie dysku można mieć pewność, że każde zabójstwo zawsze będzie miało jednego gwarantowanego świadka. Można powiedzieć, że jest świadkiem z zawodu.

Kapral Marchewa, młodszy członek Straży, urzekał swoją prostolinijnością. Był nieprawdopodobnie prosty, a ta prostota dla wielu okazywała się pułapką. Był także najbardziej prostolinijnym myślicielem w historii wszechświata. Młodszy Kapral Marchewa stał nad łóżkiem starca, który nawet cieszył się z jego obecności. W pewnym momencie Marchewa wziął swój notes do ręki.

– Wiem, że pan coś widział, sir. – powiedział – pan tam był.

OWSZEM, BYŁEM powiedział Śmierć MUSIAŁEM BYĆ. TO NALEŻY DO MOICH OBOWIĄZKÓW, ALE OPOWIADANIE O TYM JEST NIEZGODNE Z ZASADAMI.

– Widział pan zajście, sir – stwierdził, nie spytał, Kapral Marchewa. – Wedle mojej znajomości prawa, jest pan nie tylko świadkiem, ale jest pan zamieszany w przestępstwo. Przed lub po fakcie. MŁODY CZŁOWIEKU, JA JESTEM TYM FAKTEM, O KTÓRYM MÓWISZ.

– A ja jestem funkcjonariuszem, który pilnuje przestrzegania prawa.” – odparł Marchewa – Pan wie, że musi istnieć prawo, sir.

CHCESZ, ŻEBYM EEE.. DOSNIÓSŁ NA KOGOŚ? WYŚPIEWAĆ WSZYSTKO PO PRASZEMU? NIE, NIKT NIE ZABIŁ PANA SLUMBERA. NIE POMOGĘ CI.

– Nie wiem, czy nie może Pan pomóc. Powiedziałbym raczej, że już mi Pan pomógł, sir”

SZLAG!

Śmierć odprowadził Marchewę wzrokiem pustych oczodołów do momentu, w którym Kapral zniknął za schodami rudery.

NA CZYM TO JA SKOŃCZYŁEM…

– Przepraszam pana – wystękał pomarszczony starzec w łóżku – Dożyłem stu siedmiu lat, jak wiesz, i nie mam całego dnia.”

ACH, TAK, OCZYWIŚCIE.

Śmierć naostrzył kosę. Był to pierwszy raz, kiedy Śmierć pomógł policji w śledztwie. W sumie nadal każdy ma swoją pracę do wykonania.

Kapral Marchewa, przechadzając się po mieście, wysnuł pewną Teorię. Kiedyś przeczytał książkę na temat Teorii. Należało dodać do siebie ślady i w ten sposób otrzymywało się Teorię. Wszytko musiało do siebie pasować. Były kiełbaski, więc ktoś musiał je kupić. I były także pensy. Przedstawiciele tylko jednej rasy płacili tak drobną monetą.

Zajrzał do wytwórcy kiełbasek. Spotkał grupę dzieci, z którymi pogawędził dłuższą chwilę. Później wrócił do alejki, gdzie kapral Nobbs rysował kredą obrys zwłok na bruku. Nobby właśnie je ubarwiał, dodając fajkę w ustach, laskę do chodzenia oraz jakieś drzewa i krzaki w tle. Ludzie już zdążyli wrzucić siedem pensów do jego hełmu. Kapral Marchewa poświęcił trochę uwagi stercie śmieci na końcu alejki, usiadłszy na zniszczonej beczce.

– Już w porządku… możecie wyjść – powiedział w przestrzeń – nie sądziłem, że na całym płaskim świecie są jeszcze jakieś gnomy.

Śmieci zaszeleściły i wyszła cała gromada – drobny mężczyzna w czerwonym kapeluszu, z garbem i haczykowatym nosem oraz malutka kobieta w dużym, miękkim kapeluszu pokrywającym wszystkie włosy. Mała kobieta trzymała na rękach jeszcze mniejsze dziecko. Następny wyszedł malutki policjant z malutkim psem, a na końcu wyszedł bardzo mały aligator.

Kapitan Marchewa usadowił się wygodnie na beczce i zaczął słuchać.

– Zmuszał nas do tego – rzekł mały człowieczek wyjątkowo głębokim głosem.

– Bił nas. Nawet aligatora. Jedyne, co potrafił, to tłuc wszystkich kijem. Zabierał nam wszystkie zarobione pieniądze, które zbierał piesek Tobby, a potem je pzepijał. Uciekliśmy, ale on złapał nas w tej alei i rzucił się na Judy z maleństwem i… i się przewrócił…”

– Kto pierwszy go uderzył? – spytał Marchewa

– Wszyscy!

– Ale wygląda na to, że nie za mocno. – odparł Marchewa – Jesteście za mali. Nie zabiliście go. Zdobyłem bardzo przekonujące zeznanie w tej sprawie. Więc od razu przyszedłem i raz jeszcze przyjrzałem się zwłokom. On się czymś zadławił i to było bezpośrednią przyczyną zgonu. Co to takiego? – Podniósł mały skórzany dysk.

– To takie coś do robienia głosów – powiedział mały policjant – bo on uznał, że nasze głosy nie są wystarczająco zabawne.

– Ten dysk utknął w jego przełyku – powiedział kapral Marchewa – Sugeruję, żebyście uciekli, tak daleko jak potraficie.

– Sądzimy, że moglibyśmy zawiązać spółkę. – oznajmił przewodzący gromadzie gnom. – wiesz… coś w rodzaju eksperymentalnego teatru ulicznego. Zamiast okładania się nawzajem kijami…

– Robiliście to na oczach dzieci? – spytał Marchewa.

– Tak. Powiedział, że to nowy rodzaj przedstawienia. Mówił, że to na pewno spodoba się widowni.

Marchewa wstał i prztyczkiem posłał skórzany krążek do robienia głosów prosto w stos śmieci.

– Ludzie nigdy czegoś takiego nie zaaprobują – powiedział – To jest zła droga dla sztuki.

[*] Świat Dysku jest płaski, opiera się na grzbietach czterech słoni, a te z kolei stoją na skorupie wielkiego żółwia – A-tuina, który wędruje poprzez kosmos, bo w sumie dlaczego nie miałby tego obić….

„Teatr Okrucieństwa” był oryginalnie napisany dla magazynu „Bookcase” W.H. Smitha Dla www.fantasmagoria.org przełożyli je na język polski Czarnobrody i Pijanista. Nie jest to jedyny, ani pierwszy przekład na język polski, pewnie też będą kolejne.